Górskie weekendy (dwa)

Czas pędzi jak szalony, nim się zorientowaliśmy a tu rocznica powrotu zniknęła we wstecznym lusterku. Za nami rok w Polsce, dwa przedszkola, czwarte urodziny i 12 miesięcy stacjonarnego życia. Wyjazdowo jesteśmy – delikatnie rzecz ujmując – wstrzemięźliwi. Już takie z nas uparciuchy, że musimy skończyć jedno aby zacząć coś następnego.
A że tym razem padło na coś zgoła odmiennego od podróżowania to ciężko było się gdziekolwiek wyrwać. Jeszcze przed powrotem, obiecywaliśmy sobie, że teraz będziemy poznawać nasz kraj. Wstyd się przyznać – ale trudno jest nam sobie przypomnieć kiedy ostatnio byliśmy w górach, nad morzem czy jakimkolwiek innym miejscu.
Stąd też pomysł na to by teraz dla odmiany zajrzeć to tu, to tam u nas. Raz, że fundusze po rocznych wakacjach mocno nadwyrężone, a dwa że stan urlopu nie bardzo pozwala na dalsze wyjazdy. Co prawda kwestia pierwsza została szybko zweryfikowana (znaczy kasa ubywa szybciej niż w takiej np. Ameryce) 🙂 ale drugi argument był ponad wszelką wątpliwość “kierunko-twórczy”.
Z wyborem pierwszej “destynacji” z pomocą przeszli nam ludzie z Peronu4, którzy to zorganizowali plenerowy zjazd “ludzi lubiących wczasy alternatywne”. Nadarzyła się więc okazja do zobaczenia Bieszczad pierwszy raz od kilkunastu lat. Jako, że wszystko to zbiegło się w czasie z jednym fantastycznych wynalazków ostatniego stulecia – zwanym potocznie Długim Weekendem – to i ilość dni na łonie urosła do niebotycznych 4 sztuk…
Ponieważ przez rok udowadnialiśmy sobie, że z dzieckiem się da podróżować – to zapragnęliśmy sprawdzić czy i bez potomstwa jakikolwiek wyjazd ma sens 🙂
Wynik tego ćwiczenia przerósł nasze najśmielsze oczekiwania 🙂 mianowicie – da się – i to jak! Znikają wszystkie obowiązki związane z pociechą, znika podział “teraz Ty zrobisz…. bo ja zajmuję się Martą”, znika rytm dnia, znika potrzeba zapewnienia sobie nawzajem choćby namiastki “przewidywalności”, a o obowiązku dbania o higienę osobistą nawet nie trzeba pisać…
Normalnie się DA.
Posiedzieć przy ognisku, wypić produkt fermentacji, udowodnić Ślązakom, że w Sosnowcu nie tylko “ciule” mieszkają, niemal zakopać się samochodem w jakiejś głuszy, być “otwartymi” na współpracę sędziami faktu, odwiedzić przepastne komnaty srebrzystej villi, pogadać z Pasikoniem i poznać kilkadziesiąt kapitalnych osobowości, i zrobić jeszcze ze sto innych czynności z kategorii tych co “raczej nie z dzieckiem”.
Możemy uspokoić, że nie zamierzamy zmieniać naszych pierwotnych założeń “wakacyjno-turystyczno-podróżniczych”, aczkolwiek przeprowadzoną próbę zaliczyć możemy do udanych.
Z doznań zaś czysto poznawczych (nie towarzyskich), zieleń, ciszę i krajobraz porównać możemy do Tasmanii i jej centralnej części. Pogoda zaś regularnie zamieniająca pole namiotowe w grząskie mokradło jeszcze bardziej to skojarzenie w nas umacnia. Pewnie dlatego ta australijska wyspa tak nam przypadła do gustu.
O ludziach nie będziemy pisać – bo trudno słowami scharakteryzować całą ekipę – dość powiedzieć – żal było wyjeżdżać…
Towarzystwo i miejsce kapitalne, i na pewno przy najbliższej okazji udamy się na podobny wyjazd – jeśli tylko się odbędzie.
były prezentacje
wspólne dumanie
demonstracje “motyli”
przyjaźnie…
gry i zabawy
a także szypta Australii
Niestety weekend jak to weekend skończył się zbyt szybko i trzeba było wracać…
Na szczęście już parę tygodni później zjechały “Mańki” do ojczyzny i wybraliśmy się na ambitny wyjazd w Tatry. Co prawda więcej ambicji było po stronie młodzieży (czytaj Mańków), ale my też staraliśmy się trzymać fason (mimo podeszłego już wieku).
Jako, że wyjazd był trój-pociechowy to i perturbacji wokół podróżniczych było do potęgi trzeciej (niestety to się nie sumuje) – no może do potęgi drugiej bo najmłodszy obywatel był niemal cały czas zaprzątnięty poszukiwaniem czegoś na ząb.
Zarówno Maks jak i Marta – jako zaprawieni w bojach podróżnicy mieli ponoć lubić górskie spacery. No i dalej się będziemy chwalili – jakie to dzielne dzieci mamy – w sumie już nas plecy nie bolą od ich wnoszenia/znoszenia (np. z Kasprowego).
Tymczasem młodzież ta, poczuła chyba jakąś chemię bo już dawno tak mało konfliktowo bawiących się dzieciaków nie widziałem. Do tego stopnia, że nawet zasnęli razem w hamaku 🙂
Mańka i Dorotki charakteryzować nie będziemy – bo tylko na to czekają 🙂 Napiszemy tylko, że się szykuje gruba afera… Polecamy więc zaglądać co jakiś czas na ich bloga.
Jak na tegoroczne wakacje pogoda dopisała wręcz wyśmienicie i jedną burzę podczas zejścia z KW można potraktować jako wyjątek potwierdzający regułę.
Tatry zaś niewiele się zmieniły od naszej ostatniej wizyty w tych stronach… No może liczba turystów się zwiększyła (tak na oko 15 razy).
Gdzieś na górze:
Dzieciarnia:
Zajęcia w podgrupach cz1.:
Zajęcia w podgrupach cz2:
Zajęcia w podgrupach cz3:
Japończyk…
znów gdzieś na górze.
widoczek na zielone
a to już w drodze do domu (nieco okrężnej):
na koniec kilka zdjęć (z Zorki Pięć)
Leave a Reply