A więc po to tutaj przyjechaliśmy…

Narastający warkot nie nastrajał nas zbyt optymistycznie, jednak ślepa wiara w japońską mechanikę z czasów gdy samochód był samochodem a samuraj samurajem, a piwo miało w sobie chmiel i słód nie dopuszczała jednej z tych najbardziej katastroficznych projekcji zbliżającej się przyszłości.
Parliśmy przed siebie co rusz podkręcając radio (cymbał opracowujący sposób obsługi radia Pionner ma przechlapane u nas) i podziwiając widoki.
Czasami nawet jakąś słit focie sobie strzeliliśmy.
Trochę nie po kolei będzie wspomnieć o malowniczej trasie nr 12, którą to mogliśmy tym razem pokontemplować w spokoju i bez pośpiechu, w końcu to raptem parę mil od Escalante, a jak już się nacieszyliśmy postanowiliśmy przypomnieć naszej furze klasy premium po co ma wysokie terenowe zawieszenie i napęd na cztery koła. Do tego celu wybraliśmy Cottonwood Canyon Road.
Przemilczę jego urzekające walory terenowe i widokowe, bo jeszcze ktoś mógłby zażądać od nas zwrotu kosztów paliwa. Wypada jednak fakt ten odnotować, gdyż kilkadziesiąt mil tarki dał nam w kość (mimo znacznego zmniejszenia ilości powietrza w kołach – bilans ciśnienia u nas pozostał niemal bez zmian bo dzieciaki spały a mi i Reni rosło grubo ponad normę).
Jak już wysłuchałem po raz setny gdzie moja Najdroższa Żona ma te wakacje, mnie za przewodnika i kurz spod kół, wyjechaliśmy na asfalt.
Rzecz jasna miałem w rękawie jednego asa, którym chciałem małżonkę (wspominałem już że Najdroższą?) przekonać do mojego pomysłu na wakacje. Tymczasem dotoczyliśmy się do Page jako naszego kolejnego przystanku. Po drodze kuken-luken na tamę, która zamieniła okoliczne tereny w wielkie jezioro (Lake Powell drugi największy sztuczny zbiornik w tym kraju rzeczy dużych, wielkich i wielgachnych).
Już we wcześniejszej notatce było parę fotek z kanionu szczelinowego (Spooky Gulch). Ale jako, że było to miejsce tylko moim własnym przeżyciem (reszta została na placu zabaw – w sumie każdy ma swój park rozrywki) to postanowiłem odwiedzić po raz kolejny kanion Antylopy.
Jako, że miałem kiedyś okazję być w kanionie górnym (Upper znaczy się) do którego dostać się można tylko ze zorganizowaną grupą w towarzystwie przewodnika ze szczepu Navajo, to pojechaliśmy do kanionu dolnego (Lower), gdzie dojeżdża się samodzielnie – choć zwiedzanie jest również w towarzystwie lokalnego przewodnika.
Na pytanie, który fajniejszy ciężko odpowiedzieć, ale wydaje się, że tym razem zwiedzania było nieco więcej i panował mniejszy rygor w przesuwaniu się wewnątrz kanionu. Ale równie dobrze mogło to być zakrzywienie czasoprzestrzeni z uwagi na potomstwo, które wpadało w różne nastroje zwiększając doznania natury estetycznej.
Oczywiście nie udało się wejść do kanionu z marszu, ale czas w oczekiwaniu na naszą turę spędziliśmy z Martą na rzeźbieniu w skamieniałych bryłach piachu. Dłutem był patyczek i palec (jednego z nas – w zależności jaki był zamysł artysty).
Kanion szczelinowy ma to do siebie że guzik widać z zewnątrz, idzie się po skale równolegle do tego tworu natury widząc tylko delikatne pęknięcie.
potem dochodzi się do kilku par schodków, które prowadzą nas wgłąb skały…
a potem…
Pobyt w Page nie byłby “skończony” gdyby nie jedno miejsce gdzie rzeka Kolorado, przez parę lat (no może trochę więcej) wycięła w skale coś na kształt końskiej podkowy.
Nie wiedzieć czemu poprzednio całkowicie przeoczyliśmy tą atrakcję, jednak tym razem udało się odnaleźć to miejsce (wystarczyło jechać za dziesiątkami samochodów z wypożyczalni). Wszyscy oni jak widać na poniższym obrazku to rasowi fotografowie czekający na swoje zdjęcie życia, układ światła i cieni, a może i na jakiegoś nieuważnego turystę spadającego w dół (zero barierek).
Czy warto było narażać życie? To już każdy sam musi ocenić – my mamy zdjęcie z ajfona na krawędzi 🙂
i nie tylko…
Potem została nam już tylko nudna jazda w kierunku północno wschodnim…
Matko z ojcem, jakie widoki! Albo inaczej, nie tyle widoki, co Wasze ich zdjecia! Miodzio!
To jest właśnie to miejsce, a raczej miejsca do których marzę kiedyś dotrzeć. Jesteście niewiarygodni i nie mogę się na Was napatrzeć. Tak się bierze życie w swoje ręce. Pozdrawiam serdecznie.
Kosmicznie!
Wow!!! Wracam oglądać zdjęcia. Świetne! A jak dzieciaki, zachwycone?
Niesamowite zdjęcia, naprawdę niesamowite. Jedyne co mi przychodzi do głowy to zadrość, którą czuję 🙂 Naprawdę zazdroszczę Wam!
[…] też pokazać na co tak właściwie patrzy owa dziewczyna, chociaż lepsze zdjęcia znajdziecie u “W pogoni za szczęściem” (ciężko objąć całe zakole, bo człowiek stoi na krawędzi i ciężko mu ogarnąć całość […]
Zdjęcia zapierają dech w piersiach! Niesamowite!!!
Widoki normalnie zapierające dech w piersiach. Każdy by chciał pewno zobaczyc na żywo.