Tag Archives: toyota

nic nie może wiecznie trwać
nie, nie, nie, nie wracamy do domu… Znaczy jeszcze nie, po prostu przyszedł czas ruszyć się nieco dalej z naszej bazy w Moab. Jedynie słuszny kierunek na zachód spowodował dodanie do listy kilku miejsc, które nie koniecznie są atrakcją wytłuszczoną w ukochanym LP…
Jednym słowem było od cholery piachu (także wpadającego w oczy razem z dość porywistym zefirkiem) i nieco mniej kilometrów do przejechania. Capitol Reef odpuściliśmy po drodze, bo wciąż pamiętaliśmy MCLS.

Potash road i inne słiczbeki w Canyonlands
Wczasy wczasami, awarie awariami, ale warto byłoby jednak ruszyć się z miejsca, zakomenderowałem, no i poszło nam jak zawsze tzn. błyskiem ciupagi.
– szybkie zakupy w supermarkecie (godzinka),
– jeszcze szybszy podjazd pod obiecaną wcześniej górkę, żeby pozbiegać z Martą (kolejna godzinka i dwukrotny stan przedzawałowy – górka była wysoka <jak na mój wiek>),

Pikes peak czyli nie do konca spelnione marzenie
Choć konkretnego planu na to miejsce nie udało się nam nakreślić to jednak w głowie było kilka pomysłów na to co chcielibyśmy zrobić. Jednym z nich był wjazd na szczyt jednej z gór otaczających Colorado Springs. Pikes Peak bo tak się owa zwie służy jako arena corocznego wyścigu Hill Climb – jednego z najsłynniejszych górskich wyścigów. Już oczami wyobraźni widziałem naszego Lexa idącego pełnym pałer-slajdem od winkla do winkla, ja wychylony za burtę filmujący prawe przednie koło, małżonka zapinająca kontre za kontrą i

Dluga droga (z milymi przerywnikami)
Ruszyliśmy, znaczy powoli wyturlaliśmy się z garażu i z zabójczą prędkością 35mph dotoczyliśmy naszą stodołę (która wygląda nad wyraz skromnie przy innych dwuśladach w tej części świata) do autostrady. Trochę z duszą na ramieniu bo 4,5l silnik chyba potrafi skotłować trochę paliwa na setkę- choć tutaj podaje się ile mil można strzelić na galonie. Producent obiecuje 14-16MPG co nie jest zbyt optymistyczne, ponadto obietnicę tą składał w 1997 jak samochód był piękny i młody, a nie w 2014 kiedy

Wóz klasy premium czyli co przyniesie kolejny dzień
Dzień pierwszy
Opony mamy dobre (uffff), kilka parchów rdzy tu i ówdzie, radio działa jakoś dziwnie (kto wie jak obsługiwać budżetowego Pioneera?) Zbiornik w połowie pełny (ach ten optymizm na początku wypr… tfu wczasów), nic w zawieszeniu nie łupie, skrzynia zmienia biegi, silnik bez zadyszki rozpędza te pięć tysięcy funtów żelastwa, normalnie raj.

Kup Pan auto (klasy Premium)
Wybór samochodu niejako dokonał się sam, auto duże i w miarę dzielne terenowo, i na dodatek zrobione przez Japończyków z Toyoty mogło być tylko jedno – Land Cruiser. Co prawda przez chwilę tliła się w nas koncepcja pod tytułem Mitsubishi Montero (inna nazwa Pajero – używana na półkuli zachodniej ze względu na hiszpańskie znaczenie tego słowa) ale upadła wraz z koncepcją pod tytułem Suzuki Grand Vitara. Produktów amerykańskich koncernów nie braliśmy pod uwagę jako nie rokujące na przeżycie pięciu tygodni bez remontu głównego.